Wczoraj rano zdechła mi kasa fiskalna i to perfidnie, podczas druku paragonu z raportem dziennym. Umarł akumulator wewnętrzny. Swoją drogą, co za idiota to projektował. Rozumiem taki układ, gdzie akumulator jest odpowiedzialny za podtrzymanie zasilania, gdy go akurat nie ma. W tym modelu akumulator jest połączony z drukarką oraz płytą główną, więc kasa nie działa tylko przy podłączeniu do sieci, musi być naładowana. Oczywiście żadnego wskaźnika czy alertu o rozładowaniu nie zaprojektowali. Trochę to zagmatwane, ale wyjaśniam: nie ma prądu - kasa działa z akumulatora. Jest podłączona do kontaktu - i tak korzysta z z wewnętrznego akumulatora, a w przypadku jego awarii nic nie działa. Bzdura totalna. Firma, do której oddałem sprzęt do naprawy mile mnie zaskoczyła. Dzisiaj rano skoro świt o dziewiątej już była do odbioru. Przy okazji zrobili obowiązkowy i totalnie bezsensowny przegląd. Faktura za te czynności dopiero przyjdzie. Zmieniłem cały rozkład dnia. Najpierw odebrałem kasę. Celowo, żeby nie pisać faktur każdemu z klientów. Prościej jest dać paragon, niż się użerać z fakturami, bo to trwa dłużej. Następnie oddałem wniosek o dofinansowanie węgla, dla mnie i mamy. Wcześniej sprytnie sobie je wydrukowałem i wypisałem w domu. Z moim nie było żadnego problemu. Z tym drugim już tak łatwo nie było. Okazało się, że muszę mieć odpowiednie upoważnienie, takie "od nich" oraz dodatkowo podpis na RODO, którego nie dają w plikach do pobrania. Taki psikus. Wróciłem więc do domu po podpisy i pojechałem ponownie. Ten druk o dofinansowanie sporządzał chyba jakiś dyletant nie mający zielonego pojęcia o ogrzewaniu węglem. Nie ma tam zwykłego, najzwyklejszego pieca węglowego do wyboru. Pokazałem Pani urzędniczce zdjęcie mojego urządzenia grzewczego. Ustaliliśmy, że to może być kominek. Brawo Moskwa! Tak więc, odwiedziłem urząd, w którym składa się te dokumenty dwa razy. Później można by powiedzieć "z rozpędu" załatwiłem karty EKUZ. Tu bez ludzi, szybko i sprawnie. Chciałem się umówić jeszcze do fryzjerki, ale jest na urlopie do poniedziałku. Zadzwonię. Po powrocie zabrałem się za pakowanie przesyłek, zawiozłem je do punktów, zrobiłem zakupy z ogromnej listy w kilku sklepach. Później machnąłem post na dziś i całą buchalterię związaną z wczorajszym, wystawiłem kilka książek na Allegro, ugotowałem obiad i padłem na pysk. To chyba przez upał, bo przecież nie miałem gdzie i jak się zmęczyć.
Przez kilka ostatnich dni ciągle kupuję jakieś książki. Na większe zakupy umówiony jestem wstępnie na sobotę. Będzie to kilkaset romansów, między innymi z wydawnictw DC, Mira, Bis. Niektóre są całkiem wartościowe. Pojawią się na Grupie od poniedziałku.
Jutro miała być premiera nowego wydawnictwa Riverside. Czteropłytowa przekrojowa składanka. Przesunęli premierę z niewiadomych przyczyn. Za kilka dnie premiera nowego koncertowego Hacketta na Blu-ray. Mam nadzieję, że tu się nic nie opóźni - jaram się.
Dla zmartwionych moim zdrowiem informacja, że nogi mnie już nie bolą. Samo przyszło, samo poszło. W sobotę rano, znów robię akcję Chrust+, czyli porządek w lasku. Pewnie sobie coś znowu naciągnę. Praca drwala ciężką jest.