Kiedyś dzierżyło się pióro, teraz klawiaturę. Postanowiłem więc ponaciskać trochę klawiszy i napisać co nieco.
Od dziś cały nasz smutny kraj w czerwonej strefie. Jest więc czerwono-smutno. O polityce nie będzie, bo szkoda nerwów.
Opowieść z cyklu "takie rzeczy to tylko mi się zdarzają". Następna w serii, po akcji ze stołem bez blatu, o którym można poczytać wcześniej. Zamówiłem płytę w Empiku, a dokładniej zamówiłem on-line z odbiorem w salonie. Dostałem info z kodem do odbioru i dodatkowo w prezencie kod obniżający następne zakupy o 20 %. Więc co robię? Oczywiście biorę trzy analogi pod pachę i lecę do kasy, żeby obniżyli mi cenę zgodnie z obietnicą. Jedną z tych płyt, które kupiłem był album Nica Cave'a. Od dłuższego czasu myślałem o jego zakupie,a te 20% mnie przekonało. W domu delikatnie rozcinam folię, wyjmuję płyty i oczom nie wierzę. To dwupłytowe wydawnictwo, są dwie płyty, ale... dwie drugie. Zamiast stron a/b/c/d mam c/d i c/d. Zawiozłem to cudo do sklepu i zrezygnowałem z zakupu. Pieniądze oddali, płyty nadal nie mam. Szkoda tylko zmarnowanego czasu i paliwa.
Jakiś czas temu kupiłem niszczarkę do dokumentów. Jakie to jest dziadostwo! Nie o niszczenie chodzi, to akurat robi świetnie. Dezintegruje pięknie papier do postaci spaghetti. Jednak budowa tego urządzenia to normalnie "majstersztyk". Ma ciężką górę, w której są noże, elektronika i cała reszta. Dół to sam pojemnik. Góra ciężka, dół lekki. Z powodu tego braku wyważenia, całe to urządzenie co chwila ląduje przewrócone na podłodze. Góra odpada o pojemnika, a wnętrzności wysypują się, dekorując biuro confetti i serpentynami. Ta sama choroba co spryskiwacza z Ikei [do poczytania również wcześniej, dużo wcześniej]. Zastosuję chyba podobną terapię. Wsadzę cegłę do tego pojemnika.
Na przyszły tydzień zapowiedział się znów pan od brudnych książek. Jeszcze poprzedniej dostawy nie tknąłem. Trzeba się za nie wreszcie zabrać. W poniedziałek również będę miał dużą dostawę książek historycznych i reportaży.
Zabieram się wreszcie za remont dużego pokoju. Mam już wszystko kupione, muszę tylko te wyrafinowane artykuły budowlano-dekoracyjne przy pomocy ciężkiej pracy umieścić na suficie i ścianach. Prostymi słowami wyrównać sufit, pomalować go i nakleić tapety ma ściany. Żeby się nie "zajechać" i mieć czas na pracę rozkładam całe te prace na kilka dni. Sufit - dwa dni, a później jedna ściana dziennie. Ma to swoją dodatkową zaletę. Unika się wielkiego bałaganu i przenoszenia wszystkich gratów [a mam ich wyjątkowo dużo] jednocześnie.
Więc teraz co? Hops na drabinę.
A nie mówiłam, że "Bob Budowniczy"? 😉😀
OdpowiedzUsuń