Nie pisałem od kilku dni - zarobiony jestem. Dziś akurat mniej, bo sprzedaż padła i czołga się po glebie, więc mam na to czas. Skomasuję zatem tematy w jednym, dłuższym tekście.
Allegro przedwczoraj miało awarię. Oczywiście w ich mniemaniu wszystko było cacy. Niestety nie było. Aukcje, które wystawiałem wisiały w niebycie, w innym wymiarze multiwersum. Niby były wystawione, ale ich status widniał jako " w trakcie wystawiania". Zorientowałem się chyba dopiero po ósmym wystawieniu - robię to już po tych wszystkich latach jak automat. Przerwałem wystawianie i zacząłem śledzić konwersację moderatorki Allegro z innymi użytkownikami, u których występował ten sam problem na AllegroGadane. Na chwilę włączyłem się do dyskusji, wiadomo w kupie siła, czy jakoś tak. Pani chciała od nas numery tych feralnych aukcji, nie mogła zrozumieć, że ich nie mamy. Niewystawiona aukcja nie ma numeru, bo skąd? Nie przyjmowała do wiadomości, że to awaria, chociaż tych, u których ten problem wystąpił było coraz więcej. Była to prawdopodobni dyskusja z kimś, co ma na kartce napisane gotowe odpowiedzi i nie ma pojęcia o tym jak działa serwis. Normalnie jak konferencja dowolnego naszego ministra. Obserwowałem i obserwowałem, a aukcje wisiały i wisiały. Nie było sensu wystawiać następnych, ponieważ nie wiedziałem czy to aby nie robota bez sensu - przecież mogły się nie wystawić, mogły się wystawić podwójnie [co już kilkakrotnie miało miejsce wcześniej]. Zmarnowany czas, tylko dyskusja była coraz bardziej nerwowa. Feralne oferty wystawiły się dopiero nazajutrz rano, prawie wszystkie. Jedna z błędami. Poprawiłem wszystko rano i dostawiłem resztę.
Wczoraj byłem u pani adwokat w sprawach osobisto - gruntowych. Zakładam sprawę. Prawo stoi po mojej stronie, kilku prawników to potwierdza. W zasadzie wygrana sprawa, ale to w idealnym świecie i Państwie. U nas wiadomo jak wygląda wymiar sprawiedliwości. Może być różnie. Jeśli przegram, będę się odwoływał, później znów odwoływał, aż tak do skutku. Nie daruję!
Odebrałem mail od klienta zatytułowany "Karaluchy". Przytoczę go w całości, jak i moją odpowiedź na niego. Ciekawe jakie są wasze odczucia [jestem naiwny, że ktoś to skomentuje oprócz może Joanny]. "Szanowny Panie Jacku. W Pana Firmie zamówiłem książkę Jo Nesbo "Karaluchy". Książka miała być nowa (tak stoi w ofercie z Pana strony internetowej), z tego wynika też, że nieużywana. Przeglądając ofertę nie pobieżnie, widzę, że książka jest prawie nowa, ale używana. Jaką mogę mieć pewność, że ktoś już z niej nie korzystał, że jest to egzemplarz powystawowy (to jeszcze zniosę). Mnie zależało na nowym egzemplarzu. Bardzo mi się to nie podoba: to tak, jak w noc poślubną dowiadujemy się, że nasza nowa towarzyszka życia jest "probantką". Mimo wszystko z wyrazami uszanowania. W."
Moja odpowiedź - "Dzień dobry Panie W. Książka nie jest używana, jednak mogła być wcześniej przeglądana przez niedoszłych czytelników, dlatego wspominam, że jest powystawowa. Myślę, że to uczciwe. Podam analogię do salonu samochodowego. Kupuje Pan nowe auto, ale czasami może się zażyć, że ktoś wcześniej zabrał je na jazdę próbną. Gwarantuję Panu, że nikt z tymi „Karaluchami” nie spał. Nikt ich też nie wkładał pod poduchy. Jeśli ma Pan zastrzeżenia do stanu tego egzemplarza, może go jak najbardziej odesłać na adres antykwariatu jako zwrot. Zobowiązuję się po jego odbiorze oddać pieniądze. J. "
Odpowiedź klienta - "Miałem wątpliwości, Pan je rozwiał, ważne, że nikt z tą książką "nie spał". Dziękuję za szybką reakcję. Pozostaję z wyrazami uszanowania". Komentarza jeszcze mi nie wystawił. Trochę się boję.
Ubzdurałem sobie, że chcę zobaczyć film The Mexican, wiem staroć, ale chcę. Dawno temu odkupiłem część płyt z likwidowanej wypożyczalni filmów DVD. Mam jeszcze z tego zakupu karton filmów. Dorzuciłem do niego też te, które kiedyś dawno temu kupowałem, wydania z gazet i inne. Na sto procent byłem przekonany, że ten tytuł tam jest. Przekopałem całe pudło. Niestety tego filmu nie ma. Pomyślałem, że gdzieś w niezliczonych streamingach powinien być przecież dostępny. Sprawdziłem - też nie ma. Nic z tym nie zrobię. Przy okazji tej akcji poszukiwawczej odłożyłem kilka filmów do przypomnienia sobie w najbliższej przyszłości: Sprzedawców 1 i 2, na stosie znalazł się też Cichy Bob I Jay Kontratakują, kilka filmów Tarantino i Koterskiego. Fajnie mieć prywatną wypożyczalnię na piętrze w kartonie.
Wieczorem jadę po torbę młodzieżówek, głównie serię Co i jak? Oddam po złotówce, żeby się tylko tego pozbyć jak najszybciej. Dzisiaj też przywiozą następny karton książek, które kupiłem do dalszej odsprzedaży. Kilka zamówionych jest pod konkretne życzenia klientów. Myślę, że się nie rozmyślą, jak to już bywało w przeszłości. Dla siebie nic nie zamówiłem.
Zaczytałem się w książce Bibliotekarki Teresy Moniki Rudzkiej. Wieczorem wchłonąłem ponad połowę. Szczera do bólu książka o bibliotekarskich realiach. Nie wiem czy to fikcja czy nie, ale nie zdziwiłbym się wcale gdyby to była literatura faktu. Trochę obcuję zawodowo z tymi sfeminizowanymi instytucjami. Moja żona miała również epizod z pracą w bibliotece, więc wiem o czym piszę. W każdym razie polecam książkę.
Tym razem nie zapomniałem zrobić zdjęć gołąbkom przenicowanym. Dlatego podam poniżej przepis. Nic trudnego, czy odkrywczego, ale obiecałem to będzie. Słowo wstępu. Bardzo lubię gołąbki, ale niebywale wnerwia mnie proces owijania farszu w liście kapuchy. Trzeba mieć je odpowiednio wielkie, później je sparzyć, żeby były bardziej podatne na nasze działania. Podczas jedzenia i tak się to rozwija i rozwala, a w efekcie summa summarum trafia do jednego żołądka. Zamysłem poniższej potrawy jest pozbycie się tego problemu. Potarcie kapusty i w takiej postaci dodanie jej do farszu, z którego formujemy coś na kształt klopsów, które lądują w sosie pomidorowym. Czy kształt ma znaczenie? Może i tak. Zawsze można uformować coś podłużnego, żeby tradycyjnego gołąbka przypominało bardziej. Mnie się nie chce - są więc kulki.
Gołąbki grubaski przenicowane [odwrócone]
Składniki:
- mięso mielone 500g
- cebula
- ryż ugotowany- pół szklanki
- pomidory 1 kg
- niewielka kapusta biała ok 500g
- 2 jajka
- kostka rosołowa
- kostka czekolady ciemnej, deserowej
- szczypta cynamonu
- szczypta chili
- tarta buła [może się nie przydać]
- kawałek selera, pietruszki i marchewka
- przecier pomidorowy
- sól, pieprz
- oliwa
Zaczynamy od sosu. Miksujemy pomidory [możemy użyć pomidorów z puszki, pulpy, passaty] co kto lubi i akurat ma. Ja miksuję świeże, teraz jest na nie sezon. W sporym garnku na oliwie lekko podsmażamy drobniusieńko posiekaną cebulkę, seler, pietruszkę i startą na drobnej tarce marchewkę. Gdy lekko się podsmaży wlewamy do tego zmiksowane pomidory. Zaczynamy to wszystko gotować, dodajemy też przecier pomidorowy, żeby trochę zagęścić sos i dodać koloru oraz smaku. Do tego dodajemy kostkę rosołową - taki prawdziwy i uczciwy bulion się nie sprawdzi, będzie za dużo płynu. Można oczywiście by było teoretycznie zredukować całość o połowę, ale po co. Szkoda czasu i pieniędzy. Gaz drogi, prąd drogi, węgla nie ma. Doprawiamy całość solą [ostrożnie - kostka to prawie sama sól] i pieprzem. Niech się gotuje na małym ogniu. Można dodać szczyptę cynamonu i kostkę ciemnej czekolady. Ingrediencje te wzbogacają smak pomidorów. Szczypta chili też nie zawadzi. Teraz farsz. Ścieramy kapustę na tarce o dużych oczkach. Solimy odrobinę i czekamy kilka minut. Kapusta puści wodę, którą odciskamy i wylewamy. Chodzi o to, żeby farsz nie był zbyt wodnity - taki rozgotuje się w sosie i powstanie zupa. Mięso mielimy, dodajemy do niego ugotowany na sypko dowolny ryż, odciśniętą kapustę, posiekaną bardzo drobno cebulę, jajka, sól i pieprz. Zagniatamy całość i doprawiamy jeszcze solą i pieprzem. Jeśli masa jest zbyt rzadka dodajemy odrobinę tartej bułki. Z masy formujemy gołąbki lub jak ja leń - kulki i wrzucamy do gotującego się sosu porcjami po kilka sztuk. Po każdej takiej wrzutce, lekko potrząsamy garem, żeby się nie zlepiły. Gotujemy jakieś 20 minut. Podajemy i zjadamy wspominając przy tym Dilera. Można też po posiłku polecić przepis i bloga znajomym jeśli smakowało.